Kiedy nadchodzi weekend mam czas na śniadanie w wersji slowly. Spokojne, przemyślane, niewymuszone - o jakie brzuch domaga się przez cały pracujący tydzień. Uwielbiam wiosenne warzywa, jednak i o te świeże ciężko przez dwa zimowe kwartały. Na pomoc nadchodzi mój rzodkiewkowy wysłannik (pozdrawiam Cię Agunia serdecznie!), który przypomina o bijących dzwonach na wiosnę. Ubieram prążkowane dresy w kolano i biegnę po resztę składników do pobliskiego sklepu. Dziś na talerzu serwuję śniadaniowy gulasz (żadna inna nazwa nie przychodzi do głowy aby nazwać mój wytwór), oraz pesto z jarmużu które odgrywa pierwsze skrzypce, gdyż to właśnie jemu poświęciłam najwięcej czasu podczas przygotowań. Dlaczego? Odpowiedź tkwi w skręcaniu, rozkręcaniu blendera, walką w nożykami oraz ciągła wymianą kielichów - celem uzyskania odpowiedniej konsystencji. Nie ukrywajmy, banał, ale przecież tak trudno w tych czasach o idealny sprzęt, prawda?? :)
Pesto z jarmużu:
oliwa z oliwek - opcjonalnie ok. 5 -10 łyżek
jarmuż - garść umytych liści
sok z cytryny
sól, pieprz
starty ser Grana Padano
(plus dodałam szczyptę kuminu rzymskiego, oregano, bazylię)
Blendujemy! jak kto woli, gęstsze, rzadsze - można dolać troszkę wody.
Warzywny gulasz:
pomidor malinowy
ćwiartka papryki
3 rzodkiewki
olej kokosowy do smażenia
przyprawy
Jak wyżej, improwizacja. Osobiście jestem mentalną zwolenniczką surowych warzyw. W praktyce głosuję za ciepłymi potrawami, więc podgrzewam je nieco na oleju kokosowym. Po czasie redukuje się woda więc uzyskuję gęstszą konsystencję.
Ostatni must have - Awokado! sól, pierprz.
Voilà! Bon appetit!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz